sobota, 2 sierpnia 2014

Zielony chłodnik z łupin grochu




Dzisiaj będzie na zielono, i to na kilku płaszczyznach. Tematem przewodnim tego wpisu są bowiem łupiny zielonego groszku, produkt uboczny przy łuskaniu owego groszku właśnie. Pisałam dzisiaj o nich na 1000 roślin jadalnych i w związku z tym jestem bardzo podekscytowana, bo naprawdę chciałabym Was nakłonić do choćby spróbowania wykorzystania tego 'odpadku'.
A dlaczego mi na tym zależy? Jedzenie przyjazne środowisku to na pewno jeden z powodów. Wykorzystujemy nasze produkty do końca, staramy się ich nie marnować i dzięki temu rozwijamy kreatywność kulinarną. Eksperymenty kulinarne to właśnie drugi powód. Dodają gotowaniu odrobiny ekscytacji, umożliwiają poznawanie nieznanych smaków. Być może słyszeliście o czipsach z obierek, pesto z natki rzodkiewki czy zupie z natki marchewki? Jeśli nie, to zakasujcie rękawy i do roboty!

W ramach tego, że mieszkam w Danii, duńskimi przykładami się posłużę.
Duńczycy bardzo cenią sobie swój groszek, podobnie zresztą truskawki, ziemniaki czy czarną porzeczkę. Tak jak u nas przy drogach sprzedaje się czereśnie, u nich najczęściej można napotkać groszek. Jakiś czas temu pokazywałam na 1000 roślin jadalnych zdjęcie jednego z dań serwowanego kiedyś w kopenhaskiej nomie, już któryś raz okrzykniętej najlepszą restauracją na świecie. Były to łupiny groszku faszerowane młodymi pędami świerkowymi z dodatkiem rumianku. Pod zdjęciem było napisane, że kilku kucharzy przez kilkanaście godzin dziennie wyciąga z łupin fibry przy pomocy pincety. Czyste szaleństwo! Któraś z czytelniczek skomentowała, że przecież mogli użyć groszku cukrowego, nie byłoby z nim tyle roboty. Niby by mogli, ale jednak nie mogli. Nazwa  'noma' pochodzi od słów 'nordisk mad', czyli nordyckie jedzenie, za którą kryją się idee Nowej kuchni nordyckiej (o której kiedyś wspominałam tutaj). Jedną z owych idei jest używanie lokalnych produktów, a takiego groszku cukrowego nie uprawia się w Danii, przynajmniej nie na większą skalę, a większość groszku cukrowego dostępnego na europejskim rynku pochodzi z Afryki, Azji i Ameryki Południowej (smacznego!). Dlatego noma ściółek pergaminowych z duńskiego groszku pozbywa się za pomocą pincety. To tak w ramach ciekawostek turystycznych ;)



W duńskiej kuchni, w której ja sama praktykuję, idziemy na łatwiznę i z łupin grochu po prostu wyciskamy sok. Taki sok używamy do zielonych olejów, galaretek, sosów, zup, chłodników.
Dzisiaj pokażę Wam podstawowy przepis na zielony chłodnik, który można dowolnie modyfikować, według gustu. Można dodać soku z cytryny, albo więcej przypraw, można dodać ogórka albo żółtlicy, jak kto woli.

Zielony chłodnik groszkowy
(2 małe porcje)

sok wyciśnięty z łupin grochu (150 ml)
jogurt naturalny (200 ml)
3-4 łyżki wyrazistego oleju tłoczonego na zimno (użyłam sezamowego, rzepakowy, lniany i dyniowy również się nadadzą)
sól i świeżo mielony pieprz do smaku
1- 2 garści świeżego groszku
mały pęczek koperku
ewentualnie młode pędy groszku i kwiaty nasturcji

Świeżę strączki grochu przepłukać, wyłuskać. Łupiny przecisnąć przez wyciskarkę do soku lub sokowirówkę (duża ilość fibrów szybko zatyka sito, dlatego należy je kilka razy opróżnić w czasie sokowania). Jeżeli groszki są dojrzałe i zbyt gorzkie na surowo, należy wrzucić je na wrzątek na 30 sekund, a następnie szybko ostudzić. Młodziutkie i słodkie groszki nie potrzebują obróbki cieplnej.
Zielony sok wymieszać z jogurtem i posiekanym koperkiem (chłodnik powinien się zrobić gęsty od koperku), doprawić olejem, solą i pieprzem, wrzucić groszek. Serwować z młodymi pędami groszku i kwiatem nasturcji, który doda chłodnikowi urody i charakteru. Można też podać z chipsami chlebowymi.


4 komentarze:

  1. Chyba powinnam zapisać to już w kalendarzu na przyszły rok:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest przyszły rok. Nie mam sokowirówki...ale to nic;)

    OdpowiedzUsuń
  3. kolejny rok...mam groszek! Będzie a jak <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem pod wrazeniem tego przepisu :)
    Dziękuję i pozdrawiam z Finlandii ;)

    OdpowiedzUsuń

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...